- Kategoria: Szycie jest proste
- Opublikowano: 04 wrzesień 2015
Która z Was nie chciałaby mieć szafy idealnej? I nie mówię tutaj o samej szafie, tylko o szafie wraz z zawartością. Powiem więcej, przede wszystkim z idealną zawartością. Pewnie większość z nas ucieszyłoby się, gdyby właśnie taka szafa zaskoczyła nas kiedyś w naszym domu. A jak byłaby to cała garderoba, najlepiej połączona z łazienką, to byłoby po prostu cudownie.

Takie szafy nie znajdują się tak po prostu nagle w naszym otoczeniu. Same musimy na nie zapracować. I mam tutaj na myśli zarówno środki finansowe, które pozwolą nam kupić idealną szafę, jak i pracę nad naszym stylem. I obawiam się, że to drugie jest znacznie trudniejsze. Nie zostajemy jednak same z tym problemem, styliści niosą pomoc. Wystarczy tylko sięgnąć po odpowiednią literaturę. Może to być inspirujący blog, fajny program w telewizji lub książka. A że te ostatnie lubię kupować, to dziś podzielę się z Wami moimi osobistymi spostrzeżeniami na temat jednej z książek o naszym poszukiwaniu szafy idealnej.
Oto moja zmarznięta dziś dłoń ze wspomnianą książką. Nie będę Wam opowiadać dokładnie o jej treści. Jeżeli jesteście ciekawe, co jest w środku, będziecie musiały same to sprawdzić. Ja opowiem Wam jedynie, o moim wrażeniu po przeczytaniu tej pozycji. O tym, co zapamiętałam i o tym, z czym absolutnie się nie zgadzam.
Pierwsza rzecz, która utkwiła w mojej głowie. Autorka tej książki mówi, jak powinny być przechowywane rzeczy w naszej szafie na wieszakach. Powinny wisieć swobodnie a nie być ściśnięte jak śledzie. Najlepiej, gdyby każda z rzeczy wisiała na osobnym wieszaku. Rzeczy zimowe układamy z dala od letnich a na torebki i aktówki przeznaczamy osobne półki. Do tego rzeczy do pracy, te na urlop czy sportowe, powinny być w osobnych strefach. I tu pojawił się problem, nie wiem jak Wy, ale ja nie mam takiego luksusu w domu, aby wygospodarować osobną strefę na torebki i zupełnie inną na odzież wizytową. W mojej szafie ponad połowę miejsca zajmują rzeczy męskie, ściśnięte do granic możliwości na górnym wieszaku i pchające się na mój dolny pałąk. Dla mnie taka rada jest z serii tych zrozumiałych, bardzo prawdziwych i nie mających niczego wspólnego z rzeczywistością. Marzę sobie po cichu o garderobie, przez którą będę mogła przechodzić do łazienki. Ale jeszcze długo będę musiała na taką garderobę czekać.
Styliści lubią dzielić kobiety na pewne podgrupy. A to jesteśmy latem lub zimą, czasem gruszką innym razem cegłą. O ile typy budowy są dla mnie zrozumiałym i bardzo przydatnym podziałem, to ich nazywanie coraz cudaczniejszymi słowami uważam za niepotrzebne. Jedyny argument przemawiający za takim słowotwórstwem to, w moim osobistym odczuciu, podwyższenie rangi tego, kto nam nowe określenie sprzedaje. Szefowa swojej szafy daje nam słowo pracobowość, które to słowo dzieli nas na cztery grupy. Mamy niebieską analityczkę, zieloną realizatorkę, żółtą inspiratorkę i czerwoną wojowniczkę. I chociaż czytałam rozdział o tych typach dwukrotnie, to nie potrafiłam się przywiązać do żadnego z nich. Już na wstępie irytowało mnie to, że znów ktoś stara mi się pokazać, że gdzieś do jednego worka pasować powinnam bardziej, niż do pozostałych. To uruchamia we mnie taką lampkę, że jeśli się nie odnajdę i nie przypiszę gdzieś bardziej niż mniej, to nici z tego, cała pomoc poradnika na marne.
Jaka jest najgorsza rzecz w książkach, które mają nas czegoś nauczyć? Prawdy objawione i treści od "wujka dobra rada". Trochę w tej książce takich napotkałam. Pozwolę sobie zacytować dwie z nich, które chciałabym odnieść do mojego życia.
(Nie)Prawda numer 1. "Kupuj rzeczy, które świetnie wyglądają, ale nie wymagają prasowania ani specjalnego traktowania". No to teraz moje drogie Panie i drodzy Panowie. Jak to się ma do pięknych jedwabnych sukienek, eleganckich bawełnianych koszul i wielu innych cudnych rzeczy, które lubią żelazko. Na nie prasowanie można sobie pozwolić wtedy, gdy kupimy coś tak sztucznego, czego nawet pralka boi się dotknąć i pozaginać. Nie lubię prasowania, ale moje ulubione stroje, uszyte z dobrych tkanin, niestety lubią żelazko. No chyba, że uprzemy się na dzianiny, te też mogą być eleganckie. Pod warunkiem, że nie są to dresówki z wąsami lub inne wszędobylskie dziś opatrzone wzory.
(Nie)Prawda numer 2. "Zawsze miej ze sobą symbol statusu - to może być markowa torebka, buty z czerwoną podeszwą czy markowy zegarek". Dobrze Pani Moniko, będę ze sobą nosiła dziurkarkę. Droga była, jest symbolem tego, że na maszyny i urządzenia jestem w stanie wydać tyle, ile potrzeba. Trochę się nadźwigam bo to najcięższa z moich maszyn, ale czego się nie rob dla dobra wizerunku. Swoją drogą bardzo mnie irytuje trend pokazywania dookoła jacy jesteśmy bogaci. Osobiście uważam, że chęć pokazania swojego statusu świadczy o braku klasy. Jeśli nas stać na buty z czerwoną podeszwą, to sobie je nośmy. Ale jeśli codziennie rano zastanawiamy się, który symbol statusu zabrać, to pora się z nim wybrać do psychoanalityka.
Nie mam szafy idealnej, nadal jestem na etapie jej poszukiwania. Rozumiem problem typu: nie mam się w co ubrać, pomimo tego, że szafa tonie w rozmaitych egzemplarzach. Z tą książką nie zrobię kroku do przodu, nie jest ona dla mnie. Nie oznacza to, że jest bezwartościowa. To tak jak z nauczycielami, bywają tacy, którzy jednych uczniów potrafią zmobilizować do pracy a do innych nie potrafią dotrzeć. Może ja jestem właśnie tym trudnym modowym dzieckiem. Niestety do mnie nie przemawiają porady w stylu kup dwie sukienki, pięć koszul i żakiet. Nie mam ochoty klasyfikować swojej osoby jako wojowniczki lub innej postaci fikcyjnej. To nie dla mnie. Ale może Was takie porady zainspirują. Na pewno w tej pozycji znajdzie się wiele aspektów, w których całkowicie zgadzam się z autorką. Miło przeczytać, że ktoś, tak jak ja, uważa, że przeźroczyste bluzki i kabaretki to nie jest strój do pracy. Że długość spódnicy wcale taka dowolna nie jest, jeżeli wybieramy się do biura. Znajdziecie w niej wiele uwag dotyczących głębokości dekoltu, dodatków jak i makijażu. Czyta się ją bardzo szybko i przyjemnie, a to jest znaczy plus w porównaniu do jednej z książek, o której opowiem niebawem.
Ja jednak nie będę szefową swojej szafy, gdyż zarządzanie zasobami nie jest moim celem. Chciałabym po prostu wyglądać bardziej elegancko. I o tej elegancji napiszę Wam za tydzień przy okazji kolejnej pozycji, którą przeczytałam. A może ktoś z Was czytał moją dzisiejszą lekturę? Jeżeli tak, to proszę podzielcie się wrażeniami. Zarówno tymi na plus czy na minus, bo przecież tyle opinii ile osób.
Komentarze
Również dziękuję Ci za to, co napisałaś o wrzucaniu nas do wora. Ja do dziś nie wiem, czy jestem Latem, czy Wiosną, i wreszcie ktoś wyraźnie napisał, że to nie jest ważne, że to Lato z Wiosną mają problem, a nie ja :)
Jeśli ogólnie w pracy, to raczej ma wąskie spojrzenie. Są różne prace i nie w każdej należy np. podkreślać status. Jakoś nie widzę w tym schemacie np. przedszkolanki, instruktorki wspinaczki skałkowej czy terapeutki uzależnień. W każdym z tych zawodów można poniekąd wyglądać profesjonalnie, ale będzie to znaczyło zupełnie co innego.
Tak, to jest książka dotycząca ubioru w pracy. Ogólnie kobiet w pracy.
I mam nadzieję, że zachęcę do jednej z kolejnych, którą opiszę.
Po ostatniej dyskusji (i nie tylko) zastanawiałam się nad tematem dress code'u. Moja praca to głównie programowanie, nie widuję żadnych klientów ani inwestorów, oficjalnie żaden dress code mnie nie obowiązuje. W praktyce... przypominam sobie, jak kolega z wydziału był w domu, kiedy kupiłam sobie sukienkę na wesele. Dałam się namówić na prezentację i pamiętam wzrok Bartka, który z zakłopotanym wyrazem twarzy starał się patrzeć mi w twarz, a nie w dekolt... i podsumował:
- Dobrze, że na co dzień się tak nie ubierasz.
Wtedy uświadomiłam sobie, jak konsekwentnie trzymam się zasady nie podkreślania swojego sex appealu w pracy. I dlaczego ta zasada jest dobra.
Na dłuższą metę, jak się zastanowić, to nie wiem w zasadzie co prawdą jest a co kłamstwem. Przechodzi to na życie codzienne i już jej w nic nie wierzę.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.