Kilka dni temu wybraliśmy się razem z adminem załatwić kilka ważnych spraw. Byliśmy nieco za wcześnie w miejscu, w którym mieliśmy się stawić. Trzeba było zmarnować jakoś godzinę. I tak trafiliśmy do księgarni. Admin wybrał się na dział z informatyką, ja na wszystko, co dotyczy szycia, odzieży i innych robótek. Obydwoje z nadzieją, że coś uda się fajnego znaleźć. Ja znalazłam cały ogrom książek, których nie potrafię ocenić. Wszystko o szyciu było zbyt łatwe, zbyt banalne. Po prostu nie dla mnie. Kolorowe obrazki, które przedstawiają nam jak wyglądają nożyczki, albo jak nawleka się igłę. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób będą to przydatne pozycje, ale niestety ja niczego dla siebie nie odnalazłam. Ale przejrzałam, pooglądałam i wróciłam do admina na dział informatyczny. Był pochłonięty jakąś książką z miną, która nie pasowała mi do informatyki. Ta mina pasowała raczej do sytuacji, w której ja czegoś zapominam, lub coś znów zrobię nie tak. Grzecznie zapytałam, czy coś kupuje, odburknął, że nie. Po wyjściu z księgarni chłopak się otworzył stwierdzeniem:  "W tych książkach było dużo obrazków". Ok, byliśmy już bliżej wyjawienia przyczyny tej miny, ale nadal nieco zdezorientowana zapytałam, czy to źle, że były zdjęcia. Wielokrotnie adminowi kupowałam kiedyś książki informatyczne na prezent, nigdy tam szczególnie wielu zdjęć i obrazków nie widziałam. Jak mi to przypomniał, to zrozumiałam o co mu chodzi. W poradnikach krawieckich obrazki są niezbędne, ale w jego książkach pełniły rolę zapychacza stron, zamiast fajnej treści.

Kliknij aby powiększyć

Książek kupuje dużo. Zazwyczaj przez Internet, gdyż mogę wybrać spośród wszystkich pozycji na rynku całego świata. Posiadam wiele książek w językach, których nie znam. Czytam je i staram się zrozumieć ze wszystkimi możliwymi słownikami. Zazwyczaj są to książki o konstrukcji i to poświęcenie wynika z chęci doskonalenia swoich umiejętności. Czytam całe kilkukrotnie, aby niczego nie pominąć. Chociaż czytam to tutaj bardzo nieodpowiednie słowo, staram się zrozumieć, przetłumaczyć, czasem zgadnąć o co autorowi chodzi na podstawie pomocniczych ilustracji. Przez Internet zakupiłam również książkę Pani Katarzyny Tusk. Przyznam szczerze, że było mi bardzo ciężko wydać 30 zł na tą pozycję. Założyłam, całkiem bezpodstawnie, że nie warto. Ale obiecałam tutaj, że przeczytam i opiszę moje wrażenia, dlatego przecena niemal o połowę umożliwiła mi pokonanie psychicznej blokady przed nabyciem tej pozycji. I przeczytałam, tak mniej więcej do połowy, czyli do miejsca, za które zapłaciłam. Dalsza część będzie gratis, więc pozostawię ją na deser. A teraz opowiem Wam, co przeczytałam, i jakie jest moje zdanie na temat tego poradnika.

Kliknij aby powiększyć

Nie opowiem Wam o wszystkim, co znajduje się w książce, nie odbiorę Wam tej przyjemności samodzielnej podróży z jej tajnikami. Opowiem o tych, które zapamiętałam. I opowiem Wam o nich przez pryzmat mojego subiektywnego odczucia. Autorka, w moim odczuciu, nieco pogardliwie wypowiedziała się na temat wszelkich stylistek, które dobierały kolory do konkretnych klientek. Czy miała rację czy nie? Moje zdanie jest takie. Nie we wszystkim jest nam dobrze. Czasem pomoc kogoś, kto się na tym zna potrafi być dobrą wskazówką. Czasem trafiamy na magików, którzy nie znają się na fachu, ale czarują różne brednie. Trudno odróżnić jednych od drugich. Ale to, że mama autorki trafiła na stylistkę, która wcisnęła w jej życie brzoskwiniowy, a ta mama podobno uparcie chodziła tylko w tych brzoskwiniach, świadczy jedynie o tym, że ktoś tu stracił piątą klepkę. Albo stylistka, która zakazała innych kolorów. W to trudno mi uwierzyć. Albo mama, która aż tak dosłownie zinterpretowała radę, co też wydaje się być irracjonalne. Albo autorka, która pisze o swojej mamie, że ta była brzoskwinią przez długi czas. Ja bym o swojej mamie chyba tak nie napisała, nawet, gdyby miała brzoskwiniową przeszłość.

Kliknij aby powiększyć

Elementarz stylu, gdyż taki jest tytuł omawianej przeze mnie książki, sugeruje, że będzie to nauka stylu. Osobiście również wplatam pomiędzy artykuły moje życie. Opisuję Wam zdarzenia z mojego życia, które niekoniecznie mogą być dla Was interesujące. Takie osobiste teksty na pewno pokazują Wam moją naturę. Z nich łatwo odczytać charakter autora, dowiedzieć się czegoś więcej i wyrobić sobie własną opinię. Nie zawsze prawdziwą opinię, ale własną. Elementarz stylu zawiera dużo odwołań do życia prywatnego autorki. Pominę tutaj zdjęcia, bo jak ktoś Panią Kasię lubi i śledzi w Internecie, to będzie nimi zachwycony. Jak dla mnie było jej za dużo a zdjęcia nie obrazowały omawianych kwestii. A szkoda, bo na pewno można by było dobrać je inaczej. Wracając jednak do rodziny, dowiadujemy się nie tylko o brzoskwiniowej erze mamy. Mi utkwił najbardziej szczegół o kupionej w lumpeksie sukience MaxMary (w książce reklama płatna czy nie, kto ich tam wie), która była traktowana jak najlepszy ciuch. Naprawdę? Żona premiera Polski, przewodniczącego Rady Europy w sukience z odzysku? Nie twierdzę, że to źle. Tylko takie opowieści w książce o nauce stylu są jakieś takie bez sensu. Kobieta z klasą nie kojarzy nam się z kobietą biegającą po lumpeksach. A przynajmniej mi przed oczami taki obrazek nie gra. Staram się wyobrazić sobie Panią Jacquelin Kennedy grzebiąca w używanych portkach i czuję ogromny zgrzyt. Elegancja, styl i klasa z naszymi krajowymi szmateksami mi nie współgrają w jednym zdaniu.

Kliknij aby powiększyć

To, co muszę przyznać tej książce, to jej ładny wygląd. Stonowana okładka, prosta graficznie, miła w dotyku. W środku dużo ładnych zdjęć w przyjemnych dla oka kolorach. Zrobionych w przeważającej części przez Panie Katarzynę, Małgorzatę i Annę Tusk. A jedno zdjęcie, zrobione przez samego Donalda Tuska sprawiło, że ten słodki poradniczek zaczął mnie irytować bardziej, niż mogłam przypuszczać. Brakowało tylko zdjęć zrobionych przez kota. Widać, to książka nie dla mnie. Dlatego moja recenzja jest naprawdę nieobiektywna. Po przeczytaniu po raz setny, że kolory dobierane przez stylistki to zło oraz tekstu, że "ideologia, która jak każda ideologia, okazała się zupełnie niepraktyczna" sięgnęłam aż sobie z piskiem do słownika, aby sprawdzić, co naprawdę oznacza słowo ideologia, która (każda!) według autorki jest niepraktyczna. Oto co znalazłam w Wikipedii:

Ideologia jest to powstała na bazie danej kultury wspólnota, u podstaw której tkwi świadome dążenie do realizacji określonego interesu (...) narodowego.

Jeśli więc każda ideologia jest niepraktyczna, to taka służąca dobru narodowemu również. Po przeczytaniu tych farmazonów, które godzą w moją miłość do Was i naszego kraju, czytałam tą pozycję naprawdę na siłę. Jak dla mnie, nie jest to elementarz stylu a przepis na klonowanie. Wielokrotne przypominanie o pięciu podstawowych kolorach noszonych przez autorkę i wprowadzanie jakiegoś strachu przed tym, że z innymi sobie nie poradzisz, to jakaś farsa. Podkreślanie przez autorkę, że zawsze zapomina szczoteczki do zębów jadąc w podróż, powoduje u mnie przekonanie, że na wczasach zębów nie myje. Niby potem podkreśla, że to początkowy etap, że potem rozwiniesz skrzydła, ale zaznacza, że jednak te pięć kolorów to jakiś cud nad Wisłą. Dlatego ja się poddaję. W połowie porzucam egzemplarz najgorszego poradnika z tej dziedziny, jaki przeczytałam. Jest on o wszystkim i o niczym. Dlatego recenzji drugiej połowy książki nie będzie. Nie zamierzam tego dalej czytać. Po co sobie szargać nerwy. Wolę się przysłużyć wspólnej ideologii fajnego szycia, i w związku z tym przygotować Wam w tym czasie nowy szablon. Bo uważam, że warto mieć wspólny cel i dbać o wspólne dobro. I liczę na to, że kiedyś będę żyła w czasach, gdzie będzie to opinia córek, wyssana z mlekiem matki i synów przekonanych w tej kwestii przez swych ojców. A teraz idę zadbać o interes mojego psa, to nasze wspólne dobro wyspacerować się, gdy świeci takie piękne słońce nad naszą wspólną Ojczyzną. Ochłonę nieco, to pokażę Wam wieczorem, co dla Was uszyłam. Ale nie myślcie sobie, że pogodzę się z tym, że książki pisane są dziś w wielu przypadkach przez tych, co średnio się znają, i to w postaci poradników dla opornych. Tej miny, którą widziałam u admina w księgarni, teraz nie mogę zmyć z mojej twarzy i jeszcze długo będzie mi towarzyszyć.

Kliknij aby powiększyć

Komentarze

UrsaMinor
#11 UrsaMinor 2015-12-10 10:47
W sumie chętnie przeczytałabym książkę dobrej stylistki o jej pracy. Kiedyś czytałam wywiad i bardzo mnie zainteresował - o pracy z bardzo stereotypowo męskimi mężczyznami, o elegancji w dresie, o regułach i wykraczaniu poza reguły w poszukiwaniu "tego, o co chodzi". Chętnie posłuchałabym rozwinięcia tematu, zwłaszcza gdyby nie było w formie poradnika.
No, dobra, ja tu o marzeniach, a nie o recenzowanym wytworze.
Mimbla13
#10 Mimbla13 2015-12-05 12:10
Osoby o tym nazwisku miały już swoje pięć minut (a nawet więcej) i wystarczy. A głupich i bezkrytycznych nie sieją, więc spodziewajmy się kolejnych podobnych kwiatków. Taki jest celebrycki świat :roll:
Agula
#9 Agula 2015-12-04 20:25
Czy takie zjawisko dałoby się określić np. socjologicznym nepotyzmem? A teraz anegdotka na temat dobrze sytuowanych pań i lumpeksów. Mieszka nieopodal PANI, która swego czasu była ważną personą w bardzo znanejfirmie (pewnie jedliście Pasztet Podlaski) a mąż tej PANI był prezesem tejże firmy. Trudno podejrzewać w/w państwa o brak gotówki i zaskórniaków. PANI to postać barwna ( dosłownie) i większość szafiarek do pięt jej nie dorasta. Może z wyjątkiem M. Witkowskiego i Feszyn Mena (szkoda,że już nie pisze :( ). PANI jest raczej niska i kiedy idzie do kasy w "Tanim Armanim", spod sterty ciuchów wystają jedynie jej szczupłe nogi. Innym razem PANI wraz z koleżanką buszowały w sh nad Biedronką. PANI zauważyła jakąś bluzkę i spytała ekspedientkę jaki to rozmiar. Ekspedientka grzecznie odpowiedziała, że bluzka nie ma wszywek. Na to PANI zapałała świętym oburzeniem i rzuciła bluzkę z okrzykiem 'Tej szmaty nie bierzemy!!!" PANI to na pewno postać barwna :)
femke
#8 femke 2015-12-04 17:46
Cytuję papavero:
Cytuję femke:
Ja operuję tylko czterama: CMYK. Chyba się rozpłaczę.

Ale jeden z kolorów CMYK to różowy, więc jest dobrze. :P Nie rycz.


No, bo ja lubię te kolory zazwyczaj RAZEM.
papavero
#7 papavero 2015-12-04 17:29
Cytuję femke:
Ja operuję tylko czterama: CMYK. Chyba się rozpłaczę.

Ale jeden z kolorów CMYK to różowy, więc jest dobrze. :P Nie rycz.
Niteczka82
#6 Niteczka82 2015-12-04 16:49
Tak nam dopomóż Bóg!
pralinka37
#5 pralinka37 2015-12-04 15:54
Nie płacz femke :-) Na pewno jesteś reformowalna. Mi udało się kupić ostatnio swetrówkę w innym kolorze niż czarny, szary i granatowy.
femke
#4 femke 2015-12-04 15:49
Ja operuję tylko czterama: CMYK. Chyba się rozpłaczę.
pralinka37
#3 pralinka37 2015-12-04 15:38
:lol: coraz bardziej mi się podobają agnieszkowe teksty. A jeśli ktoś uznaje tylko pięć kolorów, to jest bardzo ubogi umysłowo..HAU
Nataleczka
#2 Nataleczka 2015-12-04 15:36
No i rozwiałaś moje wątpliwości, wszędzie piszą ochy i achy na temat tej "książki", a mi jakoś ciężko było uwierzyć, że jest się czym zachwycać. Czasem wchodzę na bloga autorki i mam wrażenie, że ona idąc na zakupy wybiera zestawy z wystawowych manekinów ;)