Kontekst

Muszę zacząć od krótkiego wprowadzenia. Tak abyście mieli pogląd na ówczesną sytuację. Zaczęłam szyć dla siebie, tak hobbystycznie, gdy byłam jeszcze nastolatką. Nie było internetu, jaki znamy dziś, więc nie było też nic więcej niż opisy szycia Burdy, które nie zawsze pomagały. Tak szycie towarzyszyło mi w szkole średniej, na studiach i na początku kariery zawodowej w charakterze samodzielnej księgowej. Szycie lubiłam, pracę też, ale nie widziałam swojej przyszłości w biurze.  Decyzja o zmianie zawodu była błyskawiczna, ułatwił to zbieg okoliczności. Mniej więcej wyglądało to tak, że we wtorek moja była już szefowa zaproponowała mi awans, opłacenie jakichś szkoleń kończących się trudnymi wieloetapowymi egzaminami państwowymi i świetlaną przyszłość jako as księgowości. Ucieszyłam się bardzo, wróciłam do domu w skowronkach. W środę ochłonęłam, zrozumiałam, że to nie jest moje miejsce na świecie. W czwartek bardzo jej podziękowałam i złożyłam wypowiedzenie (do dziś pamiętam jej słowa i minę jej wspólnika, który myślał, że znów sobie robię śmichy chichy i nie należy mi wierzyć). W sobotę siedziałam na pierwszych zajęciach z konstrukcji odzieży. Najgorszych zajęciach, jakie mogłam wybrać, ale wtedy tego nie wiedziałam.

Kliknij aby powiększyć

Kliknij aby powiększyć

Najgorszy kurs

Na kurs wybrałam się z koleżanką, która również chciała nauczyć się konstrukcji odzieży. Byłyśmy tam we dwie, jedyne zupełnie zielone. Do nas przysiadł się chłopak, który z tymi zielonymi śmieszkami czuł się dobrze, jak się potem okazało syn właściciela dużej firmy odzieżowej, którego tata zmusił do robienia czegokolwiek i wysłał na ten kurs. Kolega, gdyby to kogoś interesowało, chociaż był tylko z dwa razy, załatwił sobie dyplom ukończenia - pewnie dla taty. Kolega był fajny, pośmieszkowaliśmy trochę razem, był sympatyczny. Niczego nie wniósł do mojego życia zawodowego, ale za to symbolicznie macha Wam na pierwszym zdjęciu. Na tym po prawej znajdują się dziewczyny, do których zaraz wrócę. Na kursie było sporo osób, w pierwszym rzędzie siedzieli prymusi, którzy wcześniej ukończyli szkoły odzieżowe. W kolejnym osoby, które już pracowały w zawodzie, jakiś konstruktor, ktoś od stopniowania i ktoś kto samodzielnie zmagał się z konstrukcją na zlecenie. A w ostatnim rzędzie trzy dziewczyny, które wysłał na szkolenie jeden zakład odzieżowy. Na nie mogłyśmy liczyć, w razie pytań, albo gdy czegoś nie dosłyszałyśmy, zawsze chętnie nam podpowiadały. Na początku zajęć byłam przerażona tym, że trafiłam do grupy, która nie jest początkująca. Z dzisiejszego punktu widzenia wiem, że to nie ja byłam tam z przypadku tylko wszyscy inni.  Bo jeśli ja się nie nauczyłam tam niczego sensownego, to co wynieśli z tego pracownicy branży odzieżowej?

Kliknij aby powiększyć

Kliknij aby powiększyć

Byłam czarną owcą

Nie musicie tego zrozumieć zupełnie inaczej. Tak po prostu, już na początkowych zajęciach stałam się czarną owcą dla prowadzącej zajęcia bo... zadawałam pytania. I możecie mi wierzyć lub nie, ale czym dalej w las, tym bardziej stawałam się dla niej niewidzialna. Aż w końcu wszyscy wiedzieliśmy, że na moje pytania, nie znajdę odpowiedzi. Zostałam więc jedynie słuchaczem, bez możliwości zapytania dlaczego coś robi się tak lub inaczej. I nie myślcie sobie, że byłam upierdliwa, ja po prostu chciałam się nauczyć, zrozumieć, czegoś dowiedzieć a nie tylko przepisywać z tablicy i wklejać kolejne przygotowane obrazki przez prowadzącą do obowiązkowego zeszytu.  Pytałam więc trzech dziewczyn z tyłu, które miały ogromną cierpliwość ale też spory ubaw ze mnie. I to byłby cały kontekst potrzebny do mojej opowieści o głupiej wpadce. Wiecie gdzie byłam, jak byłam postrzegana przez prowadzącą i jak pobłażliwie wtedy patrzyli na mnie inne osoby uczące się na tych zajęciach. Przechodzimy więc do rzeczy. 

Padło stwierdzenie, że coś tam szyje się jakoś, ale niestety na szwalniach wykorzystuje się inne metody, bo nie każdą szwalnię stać na jakiś drogi sprzęt. A że ja miałam w planach, zaraz po kursie, wyposażenie pracowni, to od razu ciekawość kazała mi się dopytać ile to drogie coś kosztuje. No wiecie, trzeba wiedzieć czy człowieka stać czy nie, prawda?

[Ktoś mądry z sali] -Taki lamownik to drogi sprzęt, nie każdego stać...

[Zielona Ja] -No dobra, ale drogi to ile taki lamownik kosztuje?

[Ktoś inny] -No dużo, a jeszcze stanowisk pracy musi być dużo w szwalni, to się robią ogromne kwoty!

[Zielona Ja] - Ale ile to jest drogo?

[Ktoś cierpliwy z tyłu] -No tak z 60!

[Zielona Ja, która pomyślała, że drogo, przemysł, 60... połączyła fakty i  dopytała] -60 tysięcy?

I tu mieli ze mnie ubaw po pachy. Czekałam dobrą chwilę, nie pierwszą i nie ostatnią na tym kursie, aż przestaną się ze mnie śmiać. Czekałam, pośmiali się, a w tym czasie w mojej głowie ten drogi lamownik urósł do jakiejś potężnej machinerii przemysłowej. Coś takiego, jak na drugim zdjęciu. Wielkie, nie wiadomo do czego, nie wiadomo ile waży, zajmuje miejsca ale na bank jest ważne i drogie. Przemyślałam logicznie moją kwotę, że śmieszne było 60 tysięcy złotych więc jak już moi towarzysze się uspokoili to dalej grzecznie dopytuję zaciekawiona niesamowicie.

[Ja] - No dobra, to 60 tysięcy euro?

Tu znów śmichy chichy. Ależ oni mnie za głupią mieli. Na szczęście jedna z sympatycznych dziewczyn z tyłu uświadomiła mnie, że lamownik to taka stopka do maszyny do szycia, i kosztuje z 60 zł. Jak się domyślacie, pośmiali się ze mnie jeszcze trochę i odpuścili... do następnego takiego głupiego pytania. Nie pomyślcie sobie też, że miałam do nich żal, często chichrałam się z siebie razem z nimi. Zabawnie było, ale nauczyłam się tam jedynie tego, jak nie powinien wyglądać kurs. To spowodowało, że na moich zajęciach ciągle przypominam, że należy pytać tyle razy, aż się zrozumie a ja jestem od tego, aby tłumaczyć po raz kolejny na inny sposób, aż dotrze. Bo od tego są właśnie zajęcia, prawda?

Kliknij aby powiększyć

Kliknij aby powiększyć

Kliknij aby powiększyć

Nie bój się głupich pytań

Nigdy nie przejmuj się tym, że znajdziesz wśród nas kogoś mądrzejszego, kto spostrzeże, że czegoś nie wiesz. Nie bój się tego, że zadajesz głupie pytania. Każdy z nas ma takie za sobą. Ja mogłabym wymienić jeszcze kilka fajnych sytuacji. Chociażby taką, jak wybrałam się po maszyny szwalnicze do mojej pracowni i zadawałam pytania sprzedawcy typu "A co to jest stębnówka, naprawdę ta dziurkarka robi tylko dziurki bieliźniane?". A potem z optymizmem tłumaczyłam, że zakładam firmę odzieżową. No na bank mieli ze mnie ubaw po pachy, tyle że nie mogli mi tego powiedzieć. Ale jakie ma to znaczenie, jak dzięki temu dowiedziałam się, że dziurkarka o której marzyłam jest dla mnie nieosiągalna cenowo ale też zupełnie niepotrzebna w mojej pracowni. No jakie? Żadne! Dlatego zachęcam Ciebie do podzielenia się swoimi głupimi krawieckimi wpadkami. Pośmiejmy się z nich zamiast użalać. Może nauczymy się też przy okazji czegoś nowego.

Kliknij aby powiększyć

Kliknij aby powiększyć