- Kategoria: Szycie jest proste
- Opublikowano: 10 marzec 2019
W mojej pracowni się nie fastryguje. Tak generalnie. Oczywiste jest to, że od czasu do czasu posłużymy się igłą i nitką. W pewnych specyficznych przypadkach. Ale nie fastrygujemy każdej rzeczy. Nie ma takiej potrzeby. Aby opowiedzieć i wyjaśnić dlaczego, muszę trochę opowiedzieć o mojej pracy. Dlatego zapraszam do tej długiej opowieści o tym, dlaczego fastryga to zło wcielone.
Nauka konstrukcji
Och jakże ten etap mojego życia jest związany z fastrygą. A raczej jej brakiem w tamtym czasie. Zacznę jednak od początku. Przez wiele lat prowadziłam pracownię krawiecką. Taką, która miała ogromne przeszklone wejście, stado maszyn do szycia, kilka krawcowych i setki klientek. Ten etap był mi potrzebny do rozwoju moich umiejętności. I chociaż moje klientki uważały mnie za projektantkę, to nie ta część była dla mnie najważniejsza. Zawsze byłam konstruktorem z krwi i kości. Oczywiście na początku nie takim dobrym, ale konstruktorem. Pracownia krawiecka umożliwiała mi upolowanie coraz to nowszych skrzywień kręgosłupa, kilogramów tu i tam, mniejszych lub większych piersi, małych i dużych pośladków, starszych i młodszych, bardziej lub mniej odbiegających od standardu... mówiąc prościej, to była dla mnie możliwość konstrukcji na różne sylwetki damskie. I chociaż bardzo lubiłam uśmiech na zadowolonych twarzach klientek, to ten etap był dla mnie polem walki. Bardzo trudnym, wymagającym i bardzo pouczającym. Z tego etapu wyniosłam ogrom doświadczenia, którego nikt mi nigdy nie odbierze. Ale tym razem chciałabym Ci opowiedzieć o fastrygowaniu, dlatego przejdźmy razem dalej.
Fastrygowanie na etapie nauki konstrukcji: BRAK!
Gdy rozpoczęłam naukę konstrukcji odzieży to od razu rzuciłam się na głęboką wodę. Postanowiłam bowiem, że będę po prostu szyć kiecki, bluzki i inne części garderoby moim koleżankom, kobietom z rodziny i innym znajomym. I tak było. Przychodziły do mnie, czasem z własnym materiałem, czasem bez niego. I za darmo dostawały moją usługę. Dla mnie to była nauka, dla nich nowe rzeczy za pół darmo. Każda strona była zadowolona. I chociaż ja widziałam moje braki z zakresu przygotowania form odzieżowych, to zawsze mogłam je uratować różnymi sposobami. Świadomość małego doświadczenia nakazywała mi jednak pewien bardzo ważny etap przygotowania takiej odzieży. Zawsze, ale to zawsze przeszywałam próbny model. Z podobnego pod względem zachowania i właściwości materiału. Na takim próbnym modelu widziałam, czy coś powinno zostać poprawione na formie. Skrupulatnie poprawiałam formę, przeszywałam próbne modele i dopieszczałam takie konstrukcje do momentu, w którym byłam po prostu zadowolona z efektu. Z poprawionym szablonem przystępowałam do właściwej pracy. A jeśli był sprawdzony, poprawiony i dopieszczony, nie bałam się krojenia i szycia z właściwej tkaniny. Mogłam ze spokojnym sercem szyć na jego podstawie bez strachu i niepewności, czy coś naprawdę złego nie okaże się na przymiarce. Oczywiste jest to, że zmiana materiału mogła wprowadzić konieczność wykonania drobnych korekt. Ale drobnych, a nie zasadniczych. Dlatego na tym etapie pracy nie była mi potrzebna fastryga. Próbne modele lądowały w koszu, a te ostateczne były szyte niemal na pewniaka. A ja ćwiczyłam konstrukcję.
Etap samozachwytu ze swoich możliwości, fastrygi BRAK!
Oj ten etap to już dawno mam za sobą. U mnie przebiegał on zgodnie z wykresem widocznym poniżej. Po prostu dopadł mnie efekt Krugera - Dunninga w czystej postaci. Tak na samym początku kariery zawodowej, po tym jak pierwsze rzeczy zaczęły dobrze wyglądać, poczułam, że pozjadałam wszystkie rozumy i nic już więcej w tym zawodzie mnie nie zaskoczy. No cóż, wtedy fastryga wydawała mi się zupełnie niepotrzebna. Poziom mojej wiedzy w moim odczuciu był na najwyższym poziomie z możliwych, więc w ciemno kroiłam wszystko jak leci. Czasem się udawało i to upewniało mnie w mojej wyjątkowości. Niczego nie fastrygowałam, porzuciłam też częściowo próbne przeszycia. Konstruowałam i odważnie szyłam z docelowych materiałów. I wtedy... to co stało się wtedy jest już jasne dla tych, którzy potrafią odczytać ten prosty wykres. A ja za chwilę wszystko wyjaśnię.
Szusowanie w dół, fastrygi BRAK!
Gdy tak sobie radośnie konstruowałam, z przekonaniem o swojej wybitnej wiedzy na ten temat, zaczęły pojawiać się problemy. Czułam, że coś jest nie tak. Moje poczucie bycia ekspertem malało z każdym dniem lub tygodniem. To był piękny zjazd poczucia własnej wartości na stopie zawodowej. Ten okres zaznaczam grubą zieloną krechą na wykresie. Wydaje mi się, że u mnie ten spadek był znacznie szybszy, ale absolutnie nie zamierzam sprzeczać się ani z Dunningiem ani z Krugerem. Mądrzejsi są ode mnie w tej kwestii, więc tym razem im zaufam. Wróćmy jednak do fastrygi, bo o niej tym razem pragnę opowiedzieć więcej. Ten etap, gdy odkrywałam jak wiele jeszcze mam przed sobą, ile jeszcze rzeczy muszę się nauczyć i jakie jeszcze obszary pozostają do zgłębienia przytłoczył mnie nieco swoją obszernością. To był etap, w którym musiałam postanowić: fastryga albo powrót do próbnych przeszyć. No dobra, wcale się nad fastrygą nie zastanawiałam, ale teraz wiem, że to była jakaś opcja. Wybrałam intuicyjnie powrót do próbnych przeszyć. Z mojego punktu widzenia na dzień dzisiejszy, to znacznie lepsze rozwiązanie. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Etap świadomej nauki, fastrygi BRAK
Gdy niemal sięgnęłam dna, czyli w okresie, gdy wątpiłam w to, że będę kiedyś świetnym konstruktorem odzieży niczego nie fastrygowałam. I robiłam to świadomie. Wiedziałam, że można. Wiedziałam, że wiele osób tak robi. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wielu znakomitych krawców fastryguje elementy ze sobą w celu uszycia pięknie leżącej odzieży. Nie odrzuciłam fastrygi z tego powodu, że jestem leniwa, że tak jak w poprzednim opisanym etapie byłam po prostu głupia. Ja chciałam nauczyć się konstrukcji, wykonania form odzieżowych w taki sposób, aby szycie z nimi było przyjemne. Dążyłam do tego, aby wyeliminować tyle poprawek krawieckich, ile tylko można na etapie pracy z arkuszem papieru i krzywikami. Dlatego dokładnie mierzyłam moje klientki, przygotowywałam formy odzieżowe, przeszywałam próbne modele i wyciągałam wnioski. Wróciłam po prostu do sprawdzonej metody nauki konstrukcji, jaki przyjęłam na początku mojej drogi. Próbne modele przeszywałam czasem kilka razy w celu otrzymania zadawalających efektów. Te próbne przeszycia lądowały znów w koszu. Dlatego nie widziałam potrzeby, aby używać fastrygi. Szyłam po prostu na stębnówce oszczędzając czas i nabierając doświadczenia w konstrukcji.
Stan obecny, fastrygi BRAK!
Dziś nie fastryguję. No dobra, zdarza się to w mojej pracowni, ale w zupełnie innych przypadkach niż zszycie do przymiarki. W pewnych zakamarkach tego zawodu czuję, że wiem bardzo dużo. Ale tym razem odpowiedzialność każe mi przygotować próbne przeszycie. Nie zawsze musi to być próbne przeszycie konkretnego modelu. W wielu przypadkach wystarcza mi próbne przeszycie modelu podstawowego. Na nim poznaję ciało modelki, uczę się przenieść je na formę, dokonuję zmian i niezbędnych korekt. Poznaję preferencje modelki związane z luzami, sprawdzam wygodę rękawów lub zaznaczam odpowiednie wysokości cięć, ozdóbek czy innych niezbędnych manewrów. Gdy dowiem się tyle o kliencie, mogę spokojnie zabrać się za przygotowanie innych modeli, które zszywam bez fastrygowania. Jestem pewna mojej pracy gdyż przygotowuję się do niej bardzo skrupulatnie. Na pewno w inny sposób niż kochający fastrygę krawiec, ale dający tą samą pewność.
A w których obszarach pozwalam sobie na taką pewność? Otóż w tych, które mam naprawdę wielokrotnie przećwiczone, sprawdzone i przeszyte setki razy. W tych, które na wykresie zaznaczyłam zieloną kropką (konstrukcja damska), niebieską oznaczającą konstrukcję dziecięcą i żółtą powiązaną z szablonami męskimi. Tak tak, żółte kropki widoczne są dwie. Tak naprawdę, chociaż jestem matematykiem, to mam problem z umieszczeniem tej kropki w prawidłowym miejscu. No cóż, trochę doświadczenia mam, więc chciałoby się ją postawić bardziej z prawej. Ale w tym przypadku nigdy nie zaświtało w mojej głowie, że jestem ekspertem w odzieży męskiej. Nie byłam więc z odzieżą męska w punkcie bezmyślnego samozachwytu, więc może żółta kropa powinna znaleźć się bliżej zera. A różowa? Różowa kropka to dział konstrukcji, do którego właśnie nakupiłam sobie książek i w tym roku będę się uczyć pilnie. Tak więc za jakiś czas znajdziecie tutaj zupełnie nowe konstrukcje.
Dlaczego jestem przeciwniczką fastrygi?
Generalnie nie lubię fastrygi. Powodem nie jest to, że jestem leniwa. Mogłabym siedzieć i fastrygować, nie ma najmniejszego problemu. Uważam jednak, że fastryga wprowadza pewien błąd do odzieży, który mi na etapie nauki lub sprawdzenia konstrukcji bardzo przeszkadza. Wykonując szablon, niezależnie od posiadanych teraz lub kiedyś umiejętności, pragnę go sprawdzić. Dokładnie, skrupulatnie, bez elementów które mogą wpłynąć na odzież a w moich oczach na konstrukcję. Fastryga jest znacznie luźniejsza niż ścieg maszynowy. No chyba, że ktoś dłubie tą fastrygę taką, że się niczym nie różni od ściegu wykonanego maszyną, tylko wtedy pytanie po co? Ale generalnie fastryga zachowa się nieco inaczej, niż szew maszynowy. A ja zawsze chcę widzieć, dokładnie, jak będzie wyglądała odzież po uszyciu. Szyć będę na maszynie, więc model testowy też musi zostać wykonany na maszynie. Dlatego właśnie w mojej pracy modele próbne niemal nie widzą fastrygi, niemal nie spotykają się z szyciem ręcznym. Dopracowuję je tak dokładnie, jak tylko potrzebuję. Poprawiam szablon i z jego dopracowaną ostateczną wersją szyję z ogromną pewnością.
Fastryga jest pożyteczna!
Temat tego artykułu oraz cała jego powyższa treść może sugerować, że fastrygę uważam za diabła wcielonego. No dobrze, temat sformułowałam tak specjalnie, zgodnie z ideologią portali plotkarskich, gdzie ważna jest klikalność i temat chwytający a nie temat adekwatny do treści i przekonań autora tekstu. Tak tak, to taka celowa próba wyprowadzenia z równowagi tych, którzy fastrygują. W tym miejscu się przyznam, że podziwiam Was za to. I doskonale rozumiem, do czego taki zabieg jest potrzebny. Zdaję sobie sprawę z tego, że potrzebuje tego krawiec, że przymiarka jest łatwiejsza, panowanie nad odzieżą przyjemniejsze, odzież mniej wymęczona. W mojej pracowni również czasem sięgamy po fastrygę. Ale tylko czasem, sporadycznie, przy pewnych operacjach. A jeśli ja, chociaż nie korzystam z fastrygi, jestem w stanie zrozumieć ludzi fastrygujących, to czy Wy jesteście w stanie zastanowić się nad tym, czy mój sposób nie jest podobny? Nie fastryguję, ale o wiele etapów pracy dbam przeszywając coś wielokrotnie na próbę.
Znam wiele osób, które fastrygują do przymiarki. Znam też wiele takich, które tego nie robią. Tutaj muszę powiedzieć, że wielokrotnie spotkałam się z tezą, że tylko Ci, którzy fastrygują szyją dobrze. Albo taką, że szyjący dzielą się na takich którzy fastrygują i takich, którzy zaczną. Ten detal przypomina mi wojujących informatyków o to, czy lepszy jest windows czy linuks. I czekam na kogoś, kto mnie przekona technicznymi argumentami za tym, że powinnam pokochać fastrygę. Nie takimi, że trzeba, że wielkie domy mody, że znany krawiec... tylko technicznymi, przemawiającymi za tym, że powinnam się skusić. Z góry ostrzegam, że nie przekona mnie fakt o łatwiejszym wypruci fastrygi niż ściegu maszynowego, bo ja nie męczę docelowych materiałów, ja przeszywam próbne modele, które potem lądują w koszu. Ale z góry tez ostrzegam, że ja się chętnie uczę nowych rzeczy i poziom samozachwytu i pozjadania wszystkich rozumów mam za sobą. Dlatego naprawdę czekam na przekonywujący argument.
Komentarze
Fastrygowanie trudnych elementów jest zupełnie czymś innym, niż fastrygowanie boków do przymiarki. Jeśli fastrygę stosujemy w miejscach, w których ma nam to ułatwić pracę, to ok. Jeśli fastrygujemy wszystko jak leci, to według mnie mijamy się z celem.
Ja też się boję. Można sobie uszkodzić w ten sposób maszynę. Lepiej wyciągać szpilki przed samą stopką. Lub szyć naprawdę, w okolicach szpilki, kręcąc kołem ręcznie.
Nie jest karalne. Dla mnie karalne jest twierdzenie, że ten tylko szyje dobrze, kto fastryguje całość do przymiarki. Uważam, i mam nadzieję, że wynika to z końca artykułu, że drogi są różne. I można fastrygować lub nie. A brak fastrygi, lub jej wykorzystanie, nie jest powodem do tego aby czuć się lepszym lub gorszym krawcem.
kieszenie przypinam szpilkami , nigdy nie szyję po szpilkach , tez je wyciągam przed igłą ,
długą spódnicę na próbę zszywalam łańcuszkiem cover , bo sie latwo pruje,
ale na poczatku szycia to się strasznie nafastrygowalam, sama nie wiem po co,
,
Ja się boję szyć przez szpilki, nawet jak są wbite w poprzek, to wyciągam przed maszyną... Ale następnym razem spróbuję tak.
Lepiej niż fastrygowanie wychodzi spięcie kratek szpilkami w poprzek i szycie po szpilkach.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.